czwartek, 5 stycznia 2017

10. Buble miesiąca | GRUDZIEŃ




Czasami mamy tak, że pokładamy w danym produkcie wielkie nadzieje a później przeżywamy rozczarowanie lub mamy nawet złamane serce! A już zwłaszcza gdy wydamy na mały słoiczek kremu więcej niż sto złotych. Nie mówiąc już o dwóch stówach, ale to mi się na szczęście nie zdarzyło. 

Najlepiej byłoby wcześniej przetestować próbkę, ale spójrzmy prawdzie w oczy - zawsze w domu mamy pochowane akurat te, których nigdy nie potrzebujemy. Tak było w moim przypadku gdy kupiłam podkład z Max Factora i dwa produkty z The Body Shop.

PIANKA DO OCZYSZCZANIA TWARZY Z ALOESEM


Największy zawód przyniósł mi skład produktu ze zdjęcia wyżej. Jestem zła na siebie, ze aż tak zaufałam firmie i kupiłam tą piankę bez wcześniejszej jej analizy. No ale co tu sie tłumaczyć, my kobiety tak czasami mamy - ponosi nas i tyle! 

Aloes na etykiecie, ktory aż razi w oczy jest na ostatnim miejscu. Tak po prostu. A co to znaczy? Że może go tam równie dobrze nie być w ogóle, wychodzi na jedno. Zapach śmierdzi alkoholem, ponieważ praktycznie cały skład to chemia. Nie w tym ból, a w tym, że każdy z nas jednak kupując ten produkt liczy na to, że rzeczywiście ma on właściwości aloesu. 

Nie wiem jak wy, ale ja nie przepadam zbytnio za kosmetykami do pielegnacji opartymi na samej chemii. Lubię wiedzieć, że produkt oprócz konserwantów ma też dobre dla nas witaminy. 

A jak z użyciem? Nie lubię go też za to, że szczypie w oczy. Jestem zdania, że każdy środek do oczyszczania twarzy powinien być od tego wolny. Piance rowniez nieufałabym jako produktowi slużącemu do zmycia makijażu, raczej nie robi tego dokładnie.  Produkt bądź co bądź ma lekką konsystencję, jednak zaraz po umyciu matowi i lekko ściąga cere, a ja za tym nie przepadam. 

KREM POD OCZY - OILS OF LIFE, THE BODY SHOP


Ten produkt również negatywnie mnie zaskoczył. A jeszcze bardziej zaskoczyła mnie jego cena, która przekraczała 50 złotych, czyli tyle ile maksymalnie mogłabym dać za kosmetyk tego typu. Żelowa konsystencja zamknięta w przyjemnym dla oka pojemniczku o koszcie, uwaga - stu złotych!

 Od razu byłam na nie, ale Pani ekspedientce zapaliła się lampka w głowie i postanowiła, że zrobi mi specjalny rabat -40% na całe zakupy. Skuszona wsadziłam go do koszyka wraz z produktem, który opisałam jako pierwszy i udało mi się te dwie rzeczy kupić w całkiem przystępnej cenie.


Krem ma za zadanie zmniejszyć cienie pod oczami i nawilżyć skórę dookoła ich. Pierwsza aplikacja była super, wydawało mi się, że produkt rzeczywiście działa i robi coś dobrego. Jednak było to pierwsze i ostatnie dobre wrażenie, bo później jakby zamiast nawilżać to wysuszał. Może to tylko moje urojenia, ale też nagle znikąd w tym okresie pojawiła mi się infekcja na powiece, której krem też nie sprostał, a pogarszał jej stan. A przecież miał nawilżać, no cóż.

 Z tego względu zaczęłam wracać do niego bez przyjemności. Teraz używam go tylko pod oczy, żeby go po prostu zużyć. Prawde mówiąc nie zauważyłam też, żeby cienie się rozjaśniły. Drugi minus dla tego kremu za to, że nie nadaje się pod makijaż, bo roluje korektor. Podsmowując: taki bubel za taką cenę? Może komuś się sprawdził, ale mimo wszystko mnie nie przekonał. Nie sprostał swoim obietnicom i raczej na tym sie kończy moja przygoda z The Body Shop.

PODKŁAD MAX FACTOR BY ELLEN BEATRIX - SOFT RESISTANT MAKE UP


Sam w sobie nie jest zły. Nie zarzucam mu  wiele, ale niestety zapycha mnie nawet minimalnie nałożony na twarz. Nie posłużył mi więc do codziennego użytku, a raczej do takiego z czystej desperacji. Szkoda, bo ma fajną lekką konsytencje i cudowny kolor, który nie wpada w żółty, przez co nadaje się idealnie dla kobiet o bladej cerze.

 Pędzlem dobrze się go rociera i jeśli zostanie rozsądnie nałożony  to nie tworzy efektu maski. Ma też satynowe wykończenie, więc można go trochę przypudrować i wygląda całkiem naturalnie. 

Jednak mimo wszystko ma najgorszą wadę z najgorszych, bo zapycha pory i powoduje pojawienie się niespodzianek na twarzy - raz mniejszych, raz większych. 

Przynajmniej tak było w moim przypadku. Pamiętajcie też, że niekoniecznie musi być tak u was, ale bądź co bądź nie będę go wam polecać, bo gdy przestałam go używać, skończył się też problem z "wyskakiwajkami". Idac tym tropem, można rzec, że jednak coś było na rzeczy.

Używałyście tych produktów? Może u was się sprawdziły? :) 

2 komentarze:

  1. Kurcze, a wydają się być takie "luksusowe" co kojarzyłoby się raczej z ich świetną jakością a tu takie "cuda"... szkoda :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to się mówi - nie wszystko złoto co się świeci :( szkoda szkoda, bo myślałam, że The Body Shop to całkiem fajna marka..

      Usuń

TOP